ZE STYL.EM
23 / 03 / 2024
Po oscarowo-alternatywnych szaleństwach ostatnich dwóch
tygodni, dzisiaj witam się z Wami na wskroś normalną, żeby nie napisać nudną
stylizacją na co dzień. Wybrałam ją dlatego, że udało mi się przemycić w niej nieco
koloru i to w moim ukochanym odcieniu butelkowej zieleni, co planowałam od
dłuższego czasu.
Nie wiem czy podzielacie moje odczucia, ale ostatnie kaprysy
pogody nie ułatwiają zadania ubrania się adekwatnie do panujących warunków
atmosferycznych, jakże różnych wieczorem i o poranku. Tęsknota za wiosną
sprawia, że chciałoby się już wskoczyć w lżejsze ubrania, ale nocne przymrozki
skutecznie zniechęcają do podejmowania tego ryzyka. Słoneczna pogoda i wyższe
temperatury po południu nijak się mają do chłodów początku dnia, a jak akurat
nie pada, to albo niemiłosiernie wieje, albo trafią się inne pogodowe anomalie.
Jako osoba ciepłolubna wiem wprawdzie, że marcowy garniec miesza w kotle jak
szalony i trzeba na niego uważać, ale nie mogę się oprzeć wrażeniu, że w tym
roku rozhulał się wyjątkowo.
Usiłując pokombinować ze stylizacją na tzw. cebulkę - ciągle
ciepłą, ale już nieco bardziej wiosenną w wyrazie - zdecydowałam się na
połączenie zielonej sukienki z prążkowej tkaniny o krótszym rękawie, marki TUSSAH z
luźną, czarną marynarką TOVA, tym razem dodatkowo spiętą w talii paskiem H&M
dla nadania formy. Umiłowanie ciepła podpowiedziało natomiast zimowe kozaki za kolano. Dzięki nim poczułam komfortowo, ale przyznaję bez bicia, że trochę nie mam
pomysłu na lżejszą alternatywę, gdy wreszcie nadejdą bardziej słoneczne dni. Będę
jeszcze musiała nad tym pomyśleć.
* * *
W skład zestawu wchodzą:
* * *
Wracając na krótką chwilę do przywołanej już dzisiaj butelkowej
zieleni, nie wiem czy znacie mało chlubną historię tego koloru, sięgającą końca
XVIII wieku. To właśnie wtedy zapanowało w Europie istne zielone szaleństwo,
przejawiające się nie tylko w modzie, ale i szeroko pojętej sztuce użytkowej,
od mebli, przez tak prozaiczne elementy wystroju wnętrza, jak tapety czy zasłony,
na (o zgrozo!) dziecięcych zabawkach czy wyrobach cukierniczych skończywszy.
Suknia z 1980 roku znajdująca się w zbiorach
Metropolitan Museum of Art (© domena publiczna)
Nie byłoby w tym nic złego, gdyby nie fakt, że ów
charakterystyczny odcień ciemnej zieleni powstawał z połączenia
siarczanu miedzi, węglanu potasu i
tlenku arsenu, dając światu barwnik, za którym ukrywał się śmiertelnie niebezpieczny arszenik. Barwnik nazwany został - na cześć jego wynalazcy - zielenią Scheelego. Najszlachetniejszy
wówczas kolor podkreślający status i pozycję społeczną sukcesywnie podtruwał
jego właścicieli. Kobiety skarżyły się na nawracające zawroty głowy, duszności
i omdlenia, nawet jeśli nie ubierały się w zielone suknie czy bieliznę, bo trujący arsen
wdychały wraz z resztą domowników dzięki zdobiących ich mieszkania zasłonom,
tapetom czy zielonym świecom. Wiele z nich romansu z tym najgorętszym modowym
trendem niestety nie przeżyło.
The Arsenic Waltz (© domena publiczna / źródło:
Wellcome Collection)
Zanim jednak świat uświadomił sobie, że sprawcą tej epidemii
zgonów może być niewinna zieleń, zabrała ona ze sobą wiele ofiar. Dopiero w połowie
XIX wieku prasa zaczęła rozpisywać się szerzej na temat tragicznych w skutkach
zatruciach, po nitce do kłębka łącząc je
z tym charakterystycznym kolorem. Dlatego też z czasem zyskał on miano odcienia
śmierci. Zaczęto organizować uświadamiające akcje, rozwieszano plakaty
zachęcające klientów do sięgania po produkty „bez arszeniku”. Zanim jednak
odkryto pełnię trujących właściwości tego barwika, minęło sporo czasu. Arszenik
był powszechnie stosowany w produkcji jeszcze w okresie po II wojnie światowej.
Wykorzystywano go na przykład w procesie wyrobu szkła, emalii oraz farb o zielonym
zabarwieniu czy do konserwacji skór i drewna. Żeby tego było mało, tego niezwykle toksycznego
i rakotwórczego związku używano w stomatologii do niszczenia
miazgi zębowej. W Polsce produkcja oparta na arszeniku została zakazana dopiero
w 1956 roku. Współcześnie jest on dopuszczony w medycynie, jako lek
wykorzystywany w walce z ostrą odmianą białaczki promielocytowej.
No cóż… pozostaje mi życzyć Wam zdrowia w tym kapryśnym
okresie końca marca oraz asertywności w podążaniu za modowymi nowinkami. Jak
uczy historia, nie za wszystkimi warto gonić!
___________________________________
Komentarze
Prześlij komentarz