ZE STYL.EM
20 / 04 / 2024
Mimo że mijający tydzień przyniósł znaczne ochłodzenie, czyniąc
zadość powiedzonku o kwietniu-pletniu, dzisiejsza propozycja to zestaw na nieco
cieplejszą aurę, który towarzyszył mi podczas minionego weekendu, gdy wybrałam
się na trwający wówczas Festiwal Roślin w Toruniu. Powód doboru
jego elementów składowych nie miał jednak wiele wspólnego z kwiatami
doniczkowymi, chociaż w pewnym sensie chciałam odwołać się nim do szeroko
rozumianego pojęcia natury, a właściwie naturalności.
W ostatnim czasie miałam okazję zapoznać się z nowym artykułem
Kasi Tusk z bloga Make Life Easier, pt. Czy generacja Z i Millenialsi aż tak bardzo różnią się w postrzeganiu stylu i mody?, który w
pigułce podsumowuje modową intuicję tych dwóch (podobno odmiennych ideologicznie)
pokoleń. Mimo że nie jest to kompleksowa analiza całości zjawiska, to wraz z
gorącą dyskusją toczącą się w komentarzach pod postem, stanowi dość ciekawą
antropologicznie lekturę o nas samych, naszych wyobrażeniach o sobie i innych,
o tym jak jesteśmy i jak chcielibyśmy być postrzegani. Wniosek z artykułu wysnuwa
się raczej jedyny słuszny (a przynajmniej ja go tak odczytuję), że każde pokolenie rządzi się własnymi, przeważnie
przeciwstawnymi do pokolenia rodziców, prawami, a my powinniśmy pozostać
wiernymi własnemu stylowi, nie dając się zwariować. Wszak nie od dzisiaj
wiadomo, że trendy lubią wracać. Może zatem zamiast za nimi gonić, lepiej
poczekać, aż to one dogonią nas?
We wspomnianym artykule możemy przeczytać stwierdzenie, które trochę mnie zaskoczyło, może nawet zirytowało, ale przede wszystkim bardzo rozbawiło:
Nieco pod wpływem tego
rozbawienia, a trochę na przekór pokoleniu, które dopiero wkracza w dorosłość i
niewiele jeszcze zaprezentowało, by rościć sobie prawo do miana autorytetu w
jakiejkolwiek dziedzinie, postanowiłam tym razem sięgnąć po oldschoolowe rurki
właśnie. Nie widzę bowiem powodu, żeby rezygnować z noszenia fasonu, w którym
czuję się dobrze i wygodnie, bo ktoś uznał go za aktualnie obciachowy. Być może
to kwestia wieku, że coraz częściej stawiam na naturalny komfort i dobre samopoczucie,
przekornie podkreślając w ten sposób swoją niezależność, a może kryje się za
tym jakiś głębszy brak zgody na obrany kierunek zmian? Zdawałoby się, że żyjemy
w wyjątkowo postępowych czasach społecznego wzrostu świadomości, wrażliwości,
otwartości i tolerancji wszelkich przejawów odmienności. Skąd zatem tak otwarte
deklaracje określające, kto z nas ze swoim stylem podpada pod definicję
obciachu, a kto nie? Nie godząc się na taką stygmatyzację, zapraszam do
zapoznania się z moją najnowszą propozycją, stanowiącą jawną manifestację
naturalności i swobody wyboru, w kontrze do coraz agresywniej kreowanych
trendów (nie mających notabene nic wspólnego z tak zwaną zrównoważoną modą).
Jak łatwo się domyślić, głównym bohaterem tej historii są, kupione lata temu w stacjonarnym sklepie ORSAY, jeansy rurki (model Marie),
które mimo upływu lat służą mi wiernie po dziś dzień. Do głębokiego odcienia
granatu spodni dobrałam butelkową zieleń koszulki MOHITO oraz wełnianego
żakietu z baskinką, marki MIDORI YAMANAKA. Całość przełamałam
kolorystycznie odrobiną piaskowego brązu butów i torebki oraz pozłacaną
biżuterią, pasującą do złotych guzików marynarki.
* * *
W skład zestawu wchodzą:
* * *
Wracając jeszcze na chwilę do zaanonsowanego na początku
wpisu tematu, w miniony weekend do Torunia powrócił Festiwal Roślin,
czyli nie lada gratka dla miłośników kwiatów doniczkowych. Sama jestem
przypadkiem dość szczególnym, bo z jednej strony kochającym zieleń i wiosenny
rozkwit flory wszelakiej, a z drugiej, nie posiadającym w domu specjalnie
okazałej kolekcji kwiatów. W zasadzie ogranicza się ona do zaledwie jednego
egzemplarza – samotnego aloesu zwanego Henrykiem, który do tej pory
stanowił jedyną zieloną ozdobę mojego mieszkania. Do tej pory, bo mój zamiar
wybrania się na festiwal celem jedynie „pooglądania sobie” zakończył się
zakupem aż trzech nowych roślinek, które mają już swoje imiona i dumnie
zamieszkały na półkach i parapetach mojego skromnego M – są to Kalina,
Krasula i Kędzior.
Kalina (Calathea ornata
Sanderiana) – kupiona na skutek zauroczenia totalnego, bo jej liście wyglądają
jak wyjęte wprost z komiksu i posiadają niesamowitą funkcję składania i
rozkładania się w cyklu dobowym (stąd potoczne określenie rośliny „modlącej się”).
Lubi ciepłe, wilgotne powietrze, rozproszone światło i wschodnią wystawę. Podlewać
obficie dwa razy w tygodniu.
Tyle zapamiętałam, reszta w internecie. Trzymajcie kciuki za
całą trójkę! ^_^
___________________________________
Komentarze
Prześlij komentarz