WSPOMNIENIE KWIETNIA

27 / 04 / 2024

Za nami wyjątkowo chłodny kwiecień, który poza kilkoma pierwszymi dniami w słońcu i z wysokimi temperaturami, uraczył nas raczej zimną aurą, nocnymi przymrozkami, opadami deszczu, gradu oraz śniegu, dodatkowo okraszonymi silnymi podmuchami wiatru i maksymalnie szaroburym niebem. Daruję sobie kokieterię. Cieszę się, że miesiąc ten dobiega końca, nawet jeśli były to dla mnie dni raczej spokojne i pozbawione większych trosk. Trochę spacerowe, trochę spędzone w domowym zaciszu, bez towarzyszących dram i innych perturbacji. W sumie sielanka… czemu zatem pozostaje tak ogromne poczucie niedosytu?

Zasiadając do spisania poniższych wspomnień z lekkim zdziwieniem odkryłam, że kwiecień w zasadzie w całości poświęciłam matce naturze. Poza nielicznymi serialowymi nowościami, standardową lekturą i odkopaniem jednego growego klasyka, każdą sprzyjającą chwilę spędzałam na zewnątrz, racząc się budzącą do życia przyrodą. Wybaczcie zatem proszę monotematyczność dzisiejszego wpisu, ale nic na to nie poradzę. Moja galeria zdjęć (i magazyn kwietniowych wspomnień zakodowany w pamięci) to w zasadzie flora maści wszelakiej i niewiele ponad to.

*   *   *

Czy znacie tradycję bicia się jajkami podczas wielkanocnego śniadania? …zawsze przegrywam xD

Ostatnie podsumowanie miesiąca zakończyłam tuż przed wielkanocnym wyjazdem do rodziny, więc tego bieżącego nie mogę zacząć inaczej niż Wielkanocą właśnie. W moim przypadku był to tym razem bardzo spokojny czas, spędzony w kameralnym gronie, gdzie pysznościom świątecznego stołu w równym stopniu towarzyszyły spacery i inne rozrywki na świeżym powietrzu. Pogoda była ku temu wprost wymarzona, więc grzechem było nie skorzystać, a dobrego nastroju nie popsuł mi ani spóźniony 80 minut pociąg, ani bolące gardło, ani zapowiadane na po świętach lokalne przymrozki. Poniżej kilka zdjęć z tych cudownie błogich dni, a po więcej zapraszam TUTAJ.

Cicho wszędzie, głucho wszędzie, co to będzie?!

Spacerowy chillout zamiast świątecznego obżarstwa? Jestem za!

Jeziorak w swojej iławskiej krasie, ale jeszcze dość spokojny, bo bez żaglówek w liczbie mnogiej, od których latem zaroi się, że ho-ho!

*   *   *

Podczas gdy w Polsce na przełomie marca i kwietnia obchodziliśmy Wielkanoc, w Japonii rozpoczęło się wtedy jedno z najpiękniejszych moim zdaniem świąt, zwane Hanami. Za tą nazwą kryją się tradycyjne obchody oglądania kwitnącej wiśni (jap. sakura). To właśnie przełom tych dwóch miesięcy jest dla Japończyków okresem wzmożonych pielgrzymek do miejskich parków, by na własne oczy ujrzeć i podziwiać ulotne piękno tych kwiatów. Podczas Hanami popularne jest picie sake oraz spożywanie wspólnych posiłków z rodziną i przyjaciółmi. Więcej na ten temat w końcówce TEGO WPISU.

Kwitnące wiśnie zlokalizowałam w okolicach Muzeum Etnograficznego w Toruniu.

*   *   *

Abstrahując od wiosennych uroków Kraju Kwitnącej Wiśni, nasza rodzima natura też raczy nas w ostatnim czasie pięknymi widokami świata budzącego się do życia po zimowym letargu. Spacery w tych okolicznościach przyrody to czysta przyjemność, więc w mijającym miesiącu raczyłam się nimi nader często, mimo niesprzyjającej pogody. Trochę na ten temat pisałam już przy okazji TEGO WPISU.

Pierwszą okazją do dłuższej wędrówki był przypadający na 7 kwietnia dzień demokracji, darmowej komunikacji miejskiej i prawdziwie letniej aury. Z takiej kumulacji nie można było nie skorzystać, więc zaraz po spełnieniu obywatelskiego obowiązku wybraliśmy się na pieszą wycieczkę krajoznawczą, której kulminacją były toruńskie bulwary. Bulwar Filadelfijski stanowi jedną z wizytówek Torunia jako miejsce spacerowej rekreacji, w sezonie wręcz oblegane zarówno przez lokalnych mieszkańców, jak i turystów. Gdy w 2022 roku bulwary zamknięto w celach renowacyjno-remontowych, bardzo ich brakowało na mapie lokalnych atrakcji. Nareszcie (częściowo) oddane do użytku przyciągnęły chmarę zainteresowanych gapiów (w tym mnie)… i niestety rozczarowały. Z dwóch nowo wybudowanych pawilonów działa póki co tylko jeden, a z moich planów obfotografowania miejskiej zieleni na tle malowniczych widoków Wisły nic nie wyszło, bo po zieleni ani widu, ani słychu. Wszędzie tylko piach, wystające z płyt chodnikowych kikuty mające chyba być w przyszłości miejskimi latarniami oraz wszędobylskie pozostałości remontowe. Niezbyt wdzięczny widok, ani specjalnie bezpieczne warunki spacerowe. Cóż, wiele obiecujące nagłówki lokalnej prasy, że „kończy się przebudowa bulwarów”, to ciągle niestety tryb silnie niedokonany. Wrócę tam w maju, by ocenić (mam nadzieję) postęp prac.

*   *   *

Pozostając przy „naturalnych” tematach, w ostatni przed ochłodzeniem weekend kwietnia do Torunia powrócił Festiwal Roślin, czyli nie lada gratka dla miłośników kwiatów doniczkowych. Sama jestem przypadkiem dość szczególnym, bo z jednej strony kochającym zieleń i wiosenny rozkwit flory wszelakiej, a z drugiej, nie posiadającym w domu specjalnie okazałej kolekcji kwiatów. W zasadzie ogranicza się ona do zaledwie jednego egzemplarza – samotnego aloesu zwanego Henrykiem, który do tej pory stanowił jedyną zieloną ozdobę mojego mieszkania. Do tej pory, bo mój zamiar wybrania się na festiwal celem jedynie „pooglądania sobie” zakończył się zakupem aż trzech nowych roślinek, które mają już swoje imiona i dumnie rozgościły się na półkach oraz parapetach mojego skromnego M. Więcej na ten temat możecie przeczytać TUTAJ. 

Podczas gdy ja zapełniam wreszcie mieszkanie naturą ożywioną, na parapecie u moich dziadków powoli dojrzewają już pomidory. Jeszcze trochę i trafią pod działkową szklarnię, żebym mogła się potem opychać nimi choćby i do bólu brzucha. Uwielbiam!

*   *   *

Koniec miesiąca przyniósł rozczarowująco chłodną aurę, zahaczającą wręcz o gruntowe przymrozki, które nieco ostudziły mój spacerowy zapał. Nie wiem jak zareagowaliście na tę nieoczekiwaną zimę w środku wiosny, ale ja po prostu zaszyłam się w domu. Na szczęście nie zaliczam się do grona „dzieci nudzących się w deszcz” i jakoś trwam, wypatrując słońca. Odpaliłam planszówki, zaczęłam czytać od dawna odkładaną lekturę, uruchomiłam serialowe zaległości (oraz kilka gorących nowości) i jakoś się żyje… byle do maja… oby do maja, bo dłużej mogę nie wytrzymać ;)

1. Lektura dopiero rozpoczęta, więc trochę czasu minie zanim zdecyduję się na krótką relację z wrażeń / 2&3.  W końcówce kwietnia Franek z Lucjanem też zdecydowanie w bardziej domowym wydaniu / 4. Minerały. Znacie? Świetna gra! Proste zasady, wciągająca rozgrywka i ta estetyka wykonania! Coś pięknego!

Miły przerywnik w pracy, czyli czas świętowania urodzin jednej z koleżanek… no i jaka wyżerka!

Mini mural? Anyway… pełna zgoda! Też się cieszę, że jestem :)

*   *   *

Czas na stały punkt programu tej serii wpisów, czyli kilka innych modowych stylizacji „made by Sobol.EM” towarzyszących mi w kwietniu, którym nie poświęciłam czasu w postaci osobnych artykułów, dostępnych TUTAJ, TUTAJ oraz TUTAJ. Stylizacje niestety ciągle bardziej jesienno-zimowe w wyrazie, no ale co zrobić... taki klimat…

Podstawę powyższych zestawów stanowią:

1. koszulka ATARI (stary zakup), marynarka TOVA (zeszłoroczny zakup), legginsy MLE (stary zakup), sneakersy PUMA (stary zakup)  / 2. bluzka MOHITO (stary zakup), kamizelka TRUSSARDI (z drugiej ręki - Vinted), spódnica RALPH LAUREN (z drugiej ręki - Vinted), kozaki RYŁKO (stary zakup) / 3. sweter MLE (zeszłoroczny zakup), spódnica PROMOD (stary zakup), pasek TOVA (stary zakup), botki JENNY FAIRY (stary zakup) / oraz poniżej 4. sweter MLE (stary zakup), spódnica RESERVED (z drugiej ręki - Vinted) i kozaki ZALANDO (stary zakup).

*   *   *

Wracając jeszcze na krótką chwilę do święta Hanami i Kraju Wschodzącego Słońca, powyżej szczypta poezji autorstwa Ise no Miyasudokoro oraz drzeworyt ukiyo-e pt. Cherry Blossoms in the Rain projektu Ryūryūkyo Shinsai, żyjącego w okresie Edo artysty surimono, pobierającego nauki u samego Hokusai. Drzeworyt znajduje się w zbiorach Metropolitan Museum of Art w Nowym Jorku. Ise no Miyasudokoro z kolei to tworząca w okresie Heian japońska poetka zaliczana do grona Trzydziestu Sześciu Mistrzów Poezji. Nazywana także Damą Ise (jap. Ise no go) oraz Partnerką Ise (jap. Ise miyasudokoro) pochodziła z północnej gałęzi rodu Fujiwara, a jej ojciec pełnił funkcję gubernatora prowincji Yamato oraz Ise (stąd jej przydomek). Ona sama służyła na dworze cesarza Udy jako dama dworu cesarzowej Fujiwara no Onshi.

© domena publiczna (źródło: Metropolitan Museum of Art)

Technika surimono to specjalna odmiana japońskiego drzeworytu, a w zasadzie odbitka drzeworytnicza wykonywana w niewielkim nakładzie na specjalne zamówienie, w formie druku okolicznościowego. Surimono drukowane były na droższym papierze dobrej jakości, a do ich ostatecznego kształtu przyczyniało się trzech artystów. Pierwszym był malarz nanoszący swój projekt na cienkiej bibułce. Drugim, drzeworytnik nacinający zaznaczone linie projektu na drewnianym klocku. Trzecim, drukarz nanoszący kolejno kolory i odbijający projekt na papierze. Ostateczne autorstwo dzieła przypisywano malarzowi, który wykonał projekt. Pozostała dwójka przeważnie pozostawała anonimowa. Surimono są dość różnorodne zarówno w formie, jak i podejmowanej tematyce. Malowane laką, zdobione złotem, srebrem czy sproszkowaną miką dzieła przedstawiają rozmaite tematy, od motywów roślinnych i zwierzęcych, przez japońskie baśnie i legendy, na postaciach kobiet i mężczyzn skończywszy.

*   *   *

© FX Networks

Skoro już jesteśmy przy japońskich tematach, gorąco polecam Waszej uwadze najnowszą adaptację powieści Jamesa Clavella, pt. Szōgun, czyli zamkniętą treścią książki serię zrealizowaną dla telewizji FX i dystrybuowaną przez Disney+. Jest to osadzona na przełomie XVI/XVII wieku historia angielskiego nawigatora Johna Blackthorne’a, który po miesiącach trudnej żeglugi dociera wraz z załogą do wybrzeży feudalnej Japonii i musi poradzić sobie na obcej ziemi, przeżywając prawdziwie społeczno-kulturowy szok. Mimo że Japonię oglądamy w serialu przede wszystkim jego oczami, na pierwszy plan wysuwają się tu także postaci (i genialne kreacje aktorskie!) wpływowego daimyō, Lorda Toranagi oraz służącej mu jako tłumaczka języka angielskiego, Lady Mariko. Mimo zmyślonej opowieści (jedynie luźno, acz sugestywnie, inspirowanej historycznymi faktami) splecione losy tej trójki znakomicie oddają ducha japońskiej mentalności, a całość zachwyca realizacyjną maestrią, ze znakomitą scenografią i kostiumami na czele. Pierwszy (i podobno jedyny) sezon składa się z 10 odcinków. Ostatni miał premierę 23 kwietnia, więc jest to absolutna świeżynka.

Wszystkie powyższe kadry © FX Networks

 *   *   *

Na początku maja blog Life of Sobol.EM będzie obchodzić swoje pierwsze urodziny! Wytrwałam okrągły rok w swoim postanowieniu, yay! Niech to będzie cudowny miesiąc dla Was wszystkich! Pełen dobrych wiadomości i idealnie słonecznej pogody!

___________________________________

Artykuł nie powstał przy czyjejkolwiek współpracy 
i nie zawiera lokowania produktu. 
Jeśli kogoś lub coś nim promuję, to robię to z własnej, nieprzymuszonej woli.

Zdjęcia pochodzą w prywatnego archiwum autorki bloga. Wszelkie prawa zastrzeżone.

Komentarze