WSPOMNIENIE MAJA

01 / 06 / 2024

Gdzieś, kiedyś przeczytałam, że najbardziej lubimy pory roku i miesiące, w których się urodziliśmy. Nie wiem jak bardzo przywiązywać się do tej myśli, bo wydaje się z lekka naciągana, ale faktem jest, że pełen wiosenny rozkwit, przeważnie kojarzony z majem, to mój ulubiony moment w skali 365 dni roku. To właśnie wtedy mam największą ochotę śpiewać za Markiem Grechutą „Wiosna, ach to Ty!”, upajając wszędobylską zielenią i subtelnym ciepłem promieni słonecznych.

Bez zbędnych słów zatem zapraszam was do foto-lektury moich majowych wspomnień, na które składa się dość różnorodny zestaw przygód małych i dużych, dwie (a w zasadzie trzy) rocznice oraz nutka nostalgii związana z obchodzonym w tym miesiącu Dniem Matki.

*  *  *

Gdy na cztery dni przed zakończeniem kwietnia publikowałam na blogu swoje wspomnienia ostatniego miesiąca, zupełnie nie spodziewałam się, że przez ten czas spotka mnie jeszcze coś godnego odnotowania. Jakże miłą niespodzianką była dla mnie zatem propozycja wybrania się na koncert Urszuli Dudziak & Rodziewicz Quartet, który odbył się dokładnie w Międzynarodowy Dzień Jazzu, czyli 30 kwietnia, w sali na toruńskich Jordankach. O moich wrażeniach z koncertu możecie przeczytać więcej w TYM WPISIE.

*  *  *

Majówka, choćby nie wiem jak długa i pogodowo wymarzona, nie byłaby pełna bez chociażby krótkiego wyjazdu w rodzinne strony, do Iławy. Okazja nadarzyła się tym razem podwójna, bo na ten sam pomysł wpadła także moja siostra z rodziną, więc wszyscy mieliśmy okazję zobaczyć się na krótką chwilę, wymienić ploteczki, pobyć razem i na zapas nacieszyć swoim towarzystwem. Idealnie słoneczna pogoda sprzyjała wszelkiej maści wyjściom i spacerom, więc nie mogłam narzekać na nudę… zwłaszcza, że przez większość czasu okupowała mnie pewna rezolutna (prawie) czterolatka, z której ust płynęła najsłodsza z melodii „ciociu, ciociu, choć!”

Speaking of which ^_^

Czyżbyśmy wreszcie znalazły bramę do tajemniczego ogrodu?

Majówka bez grilla? Ale jak to?!

Rodzinka (prawie) w komplecie.

Wystarczyło mi jedno spojrzenie na trampolinę…

…żeby na nią wskoczyć bez zawahania!

Na szczęście nie tylko szurnięta ciocia wpadła na ten pomysł.

Zwijane opasko-bransoletki. Najnowszy modowy trend łączący pokolenia.

*  *  *

4 maja. Od roku wyjątkowa dla mnie data, gdyż to właśnie tego dnia powołałam do życia to oto skromne miejsce w sieci i tym samym blog Life of Sobol.EM obchodził oficjalnie swoje pierwsze urodziny. Imprezy wprawdzie nie było, ale pozwoliłam sobie na zdmuchnięcie symbolicznej świeczki. O tym co się u mnie zmieniło w czasie ostatnich 12 miesięcy możecie poczytać przy okazji TEGO WPISU oraz zaglądając do archiwalnych wpisów oczywiście.

*  *  *

Jak to mawiają, lepiej późno niż wcale. Pod koniec maja, na dzień przez demontażem ekspozycji, udało mi się wybrać na wystawę prac Pabla Picassa pochodzących z kolekcji „Un Éventail” oraz „Fifteen Drawings”, którą można było podziwiać w toruńskiej Krzywej Wieży. „Un Éventail” to zbiór dziewięciu kolorowych litografii pochoir utrzymanych w konwencji kubizmu, pośród których można było podziwiać między innymi Martwą naturę z fajką, Gitarę czy też hipnotyzujący (przynajmniej mnie) Akt Kobiety. „Fifteen Drawings” z kolei to prezentacja piętnastu kolorowych i czarno-białych prac stworzonych na przestrzeni lat 1903/1904 - 1933, przedstawiających portrety, studia postaci oraz sceny z codziennego życia. Wśród nich znalazł się między innymi piękny szkic do płótna Macierzyństwo, zatytułowany Matka i dziecko z 1904 roku, o którym wspominam także przy okazji TEGO WPISU.

Nawet jeśli nie była to wystawa najbardziej znanych dzieł z dorobku Picassa, to ciągle warta odwiedzenia, bo całkiem nieźle śledząca artystyczną drogę tego artysty i pokazująca jego fascynującą ewolucję stylu, mistrzostwo technik oraz namacalny wpływ na kształtowanie sztuki XX wieku. Kto nie był, ten trąba!

Podczas gdy Picasso niezmiennie „trzyma poziom”, tak mam niestety pewne zastrzeżenia dotyczące samej organizacji tej wystawy. Niezależnie od ograniczeń wynikających ze specyfiki samego budynku, nie rozumiem dlaczego dostępu do wyeksponowanych na sztalugach prac broniły słupki odgradzające z rozwijaną taśmą, które z całą pewnością nie chroniły ekspozycji przed atakiem ewentualnych wandali, natomiast skutecznie utrudniały odbiór. Zwłaszcza, że wszystkie prace oprawione były w nierozpraszające światła szkło, które ustawione pod kątem raczyło zwiedzających wszędobylskimi blikami odbijającymi się od jego tafli. Naprawdę trzeba było się nieźle nagimnastykować, żeby zobaczyć dzieło w całej jego okazałości. W parze z barierkami misja ta okazała się nieco karkołomna, co zresztą widać na załączonych zdjęciach.

*  *  *

Podobnego problemu nie miałam natomiast podczas eksponowanej aktualnie w toruńskiej Galerii Sztuki Wozownia, 11. Międzynarodowej Wystawy Rysunku Studenckiego – RYSUJ TERAZ! Na dwóch piętrach galerii zobaczyć można imponujący zbiór dzieł młodych twórców, reprezentujących 25 uczelni artystycznych z kraju i zagranicy. Tegoroczna odsłona wystawy to różnorodny wizualnie zestaw prac nie tylko z obszaru rysunku klasycznego, ale także wykorzystujący narzędzia cyfrowe, instalacje, animacje, kolaże, a nawet działania performatywne. Zorganizowana w przytulnych wnętrzach Wozowni wystawa zaprasza do refleksji nad tym, czym jest i jakim jest współczesny rysunek, zabierając nas w ekscytującą podróż po kolorach, wizjach, przeżyciach, radościach i niepokojach młodego pokolenia artystów.

Wystawę można oglądać tylko do niedzieli, 9 czerwca, więc spieszcie się, bo za chwilę okazja przejdzie Wam koło nosa!

Marcelina Lecznarowicz „Już poszli”
Niewielka, wyeksponowana trochę z boku, niepozorna, ale jakże przejmująca praca. Zrobiła na mnie ogromne wrażenie.

*  *  *

Poza kilkoma deszczowymi dniami maj okazał się idealny na wszelkie piesze i rowerowe wycieczki maści wszelakiej, więc po kwietniowej posusze nadrabiałam zaległości przy każdej nadarzającej się okazji, racząc urokami wiosennego Torunia i okolic. Uwaga: w zetknięciu z naturą, słowa wydają się zbędne, więc poniżej znajdziecie bardzo dużo zdjęć i niewiele ponad to. Pytającym „po co aż tyle?” od razu odpowiadam – „I tak się ograniczałam. Mogłabym dwa razy więcej” ;)

Toruńskie Bulwary. Ciągle nie w pełni ukończone, ale widać postępy…. a nawet pierwsze zniszczenia.

Barbarka. Komary tną tam niemiłosiernie. Czasami mam wrażenie, że za punkt honoru postawiły sobie zeżarcie żywcem każdego napotkanego tam człowieka, ale i tak kocham to miejsce!

Okolice toruńskiego lotniska.

Park Miejski na Bydgoskim Przedmieściu…

…a tu już nad Wisłą w okolicach portu.

Po drugiej stronie Wisły, czyli słynna panorama miasta uznana (wraz z całym Toruńskim Zespołem Staromiejskim) za jeden z 7 CudówPolski na 100-lecie Niepodległości 

Ruiny Zamku Dybowskiego wzniesione na lewym brzegu Wisły przez Władysława Jagiełłę jako siedziba starostów, punkt militarny do kontroli transportu rzecznego oraz ówczesna granica polsko-krzyżacka. Wielka szkoda, że to miejsce tak niszczeje, bo ten mały kawałek historii zasługuje na lepsze potraktowanie. Wszędobylskie graffiti, potłuczone butelki oraz artefakty po innych, hm… używkach pokazują natomiast, że nikt specjalnie się nim nie przejmuje. Żal.

Istny koniec świata… nie mam pojęcia gdzie dokładnie wywiozło nas tego dnia… grunt, że było zielono.

To też koniec świata, ale tym razem nieco bardziej oswojony. Przysiek pod Toruniem i jego bajeczne krajobrazy w niedalekiej odległości od Wisły.

Bo grunt to zaznajomić się z drogą.

*  *  *

No a jak już „trochę” popadało, to przynajmniej z przytupem. Czym to nas nie uraczyła majowa pogoda!? Były przymrozki, zorze polarne, upalna aura rodem z tropików, ulewne deszcze, gradobicia, burze z piorunami oraz atak owadów gryzących. Słowem, działo się!

*  *  *

26 maja. Dzień Matki. Coroczne święto każdej mamy i każdego dziecka, które ma to szczęście mieć swoją mamę u boku. Rok temu przytoczyłam z tej okazji na blogu słowa jedynej słusznej piosenki Wojciecha Młynarskiego. Nucąc pod nosem dokładnie tę samą melodię, życzę sobie w duchu, aby symbolika tego wyznaczonego kartką kalendarza święta nie zamieniła się w okazjonalne okazywanie uczucia naszym matkom, bo te na miłość, uwagę i szacunek zasługują każdego dnia, o każdej porze dnia i nocy. Często zapominamy o tym w codziennej gonitwie życia, dlatego życzę nam wszystkim, abyśmy z okazji tego wyjątkowego dnia zatrzymali się na chwilę i przypomnieli sobie, co naprawdę jest w życiu ważne.

*  *  *

Roczek bloga Life of Sobol.EM obchodzony na początku maja to nie jedyna okazja do świętowania w tym miesiącu. W ten jeden znośny poniedziałek w roku, czyli 27 maja obchodziłam bowiem swoje urodziny. Czterdzieste pierwsze! Doprawdy nie wiem kiedy ten czas minął, ale póki jestem zdrowa i dobrze czuję się we własnej skórze, nie mam zamiaru martwić się specjalnie jego upływem. I tym razem hucznej, urodzinowej imprezy nie organizowałam, ale rodzina i przyjaciele i tak znaleźli sposób, bym poczuła się tego dnia wyjątkowo. Było super wyjście do Wozowni (to opisane powyżej), była przepyszna uczta w toruńskiej Restauracji Monka (ten krem z kalafiorów, te gnocchi z czosnkiem niedźwiedzim!), była wycieczka rowerowa poza miasto (pękło 45 km, to nasz rekord!) i nad wyraz trafione prezenty, trochę celem doedukowania i uzupełnienia wiedzy, trochę dla urody oraz trochę dla relaksu. Czego chcieć więcej!? No a że dokładnie tego samego dnia co ja, tylko cztery lata później, urodziła się moja ukochana siostra, korzystam z okazji i składam jej najserdeczniejsze życzenia urodzinowe! Milenko, kocham Cię jak siostrę i to się nigdy nie zmieni! ;)

*  *  *

Nadprogramowy weekend w tym miesiącu wykorzystałam na szerszą prezentację mojego codziennego stylu, więc tutaj wrzucam wyjątkowo tylko jedną, dodatkową stylizację, którą nie chciałam już przeładowywać ostatniego wpisu. Jeśli natomiast jesteście ciekawi moich majowych zmagań z modą, to zapraszam TUTAJ, TUTAJ, TUTAJ oraz TUTAJ.

Podstawę powyższego zestawu stanowią:

marynarka STRADIVARIUS (stary zakup), top H&M (stary zakup), jeansy MASSIMO DUTTI (stary zakup), baleriny MACIEJKA (stary zakup), biżuteria LILOU (stary zakup), koszyk i pasek NO NAME (od zawsze w szafie)

*  *  *

Comiesięczna dawka japońskiej poezji, tym razem spod pióra Ōtagaki Rengetsu – buddyjskiej mniszki żyjącej w latach 1791-1875, powszechnie uważanej za jedną z największych japońskich poetek XIX wieku. Rengetsu zajmowała się także garncarstwem, malarstwem oraz kaligrafią, a nauki pobierała m.in. u Ozawa Roan i Ueda Akinari. Sama była mentorką i przyjaciółką Tomioka Tessai (artysty-malarza, uznawanego za ostatniego z wielkich twórców stylu nanga). Wiele namalowanych przez niego dzieł zawiera kaligrafie właśnie jej autorstwa.

© domena publiczna

Zaprezentowany tu XIX-wieczny drzeworyt surimono (więcej o tej technice przeczytacie TUTAJ) z serii Różne ćmy i motyle pochodzi z kolekcji zatytułowanej An Illustrated Collection of Butterflies for the Kasumi Group (jap. Kasumi-ren guncho gafu). Jego autorstwo przypisuje się Kubo Schunman. Kolekcja składa się łącznie z ośmiu projektów, z których każdy sygnowany jest nazwą Grupy Kasumi, umiejscowioną w kartuszu w kształcie wachlarza nad tytułem serii. Każdy projekt wzbogacony jest dodatkowo krótkimi formami poetyckimi stanowiącymi element kompozycyjny ilustracji. Na poniższym przykładzie widzimy wiersze autorstwa Aitei Hoju i współpracowników. Komplet ilustracji do obejrzenia w Metropolitan Museum of Art w Nowym Jorku.

*  *  *

Wprost proporcjonalnie do poprawiającej się z każdym tygodniem aury za oknem, odechciewa mi się siedzieć w kinie i oglądać (coraz dłuższe) formy filmowe. Jednak zupełny detoks od X muzy jest chyba w moim przypadku niemożliwy, więc uznałam, że zanim wpadnę w selekcyjny kierat shortów, nadrobię kilka serialowych zaległości. W zeszłym miesiącu raczyłam się znakomitym Szogunem. W tym sięgnęłam po najnowszy projekt zrealizowany przez Amazon Studios, czyli inspirowany słynną serią gier, serial Fallout.

© Amazon Content Services LLC

Scenariusz serialu opowiada zupełnie nową, niezależną od fabuły gry, historię osadzoną w postapokaliptycznym świecie Fallouta, który wyodrębnia trzech głównych bohaterów: zamieszkującą przeciwatomową kryptę, Lucy, która wyrusza na powierzchnię w poszukiwaniu ojca; Maximusa, młodego członka Bractwa Stali, który za wszelką cenę chce się wykazać i dowieść swojego męstwa; oraz cynicznego Ghula, popularnego przed wybuchem wojny atomowej aktora, który usiłuje dowiedzieć się czegoś na temat swojej rodziny. Mimo że historia ta to zupełnie nowa opowieść, nieznana nawet najbardziej zaprawionym w bojach graczom, świetnie oddaje klimat całej serii, zabierając nas w szaloną podróż retro, pełną wybuchów, absurdalnych zwrotów akcji i lejącej się zewsząd niuchy! Można takie klimaty lubić, można nienawidzić, ale nie można odmówić serialowi polotu i realizacyjnego rozmachu, bo wszystko tu znakomicie ze sobą współpracuje. Od fantastycznej gry aktorskiej (brawo przede wszystkich dla Waltona Gogginsa wcielającego się w postać Coopera Howarda / Ghula), przez przemyślane do ostatniego szwa kostiumy, które mimo drobnych zmian doskonale dopasowują się do estetyki gry, po przepiękne lokacje i doskonałą scenografię, tylko w nieznacznym stopniu wspomaganą efektami komputerowymi. Pierwszy sezon zadebiutował od razu z kompletem swoich 8 odcinków stosunkowo niedawno, bo 11 kwietnia, z marszu stał się międzynarodowym fenomenem i już wiadomo, że możemy spodziewać się kontynuacji.

Wszystkie powyższe stillsy © Amazon Content Services LLC

Adaptowanie gier komputerowych, jest jak granie w rosyjską ruletkę – wysoki stopień ryzyka, z ogromnym prawdopodobieństwem przegranej. Zanim zorientujesz się, że stoisz na z góry straconej pozycji, przeważnie nie ma już czego zbierać. Wiele filmów i seriali, których scenariusze mniej lub bardziej luźno opierają się na historiach czy postaciach z gier, to produkcje słusznie zapomniane, do których nikt nie chce wracać nawet w żartach. Fallout stanowi wyjątek od tej smutnej reguły. To, obok genialnego The Last of Us z zeszłego roku, najlepsze przełożenie gry na estetykę kina, z jakim miałam do czynienia od bardzo, bardzo dawna.

Tym optymistycznym akcentem żegnam się z Wami i na wysłużonej PS4 odpalam czwóreczkę Fallouta, znikając w postapokaliptycznych klimatach i wyczekując nowych-starych przygód. Witam się z tą grą po raz kolejny niczym ze starą przyjaciółką. Podobno granie to źle pozyskiwana dopamina, ale mam to gdzieś!

___________________________________

Artykuł nie powstał przy czyjejkolwiek współpracy 
i nie zawiera lokowania produktu. 
Jeśli kogoś lub coś nim promuję, to robię to z własnej, nieprzymuszonej woli.

Zdjęcia pochodzą w prywatnego archiwum autorki bloga. Wszelkie prawa zastrzeżone.

Komentarze